poniedziałek, 17 marca 2014

Zużyte kosmetyki

Dzisiaj kolejna odsłona zużytych kosmetyków. Dawno już nie było u mnie takiego postu, ale to nie dlatego, że nic nie zużywałam, po prostu jakoś nie było mi po drodze. Ale dzisiaj to się zmieniło i dlatego chciałabym Wam pokazać kilka z nich. Dlaczego kilka, a nie wszystkie? Bo myślę, że nie ma sensu pokazywać czegoś co już widzieliście, jeśli moje zdanie na ten temat się nie zmieniło.


Pierwszym pustakiem jest greckie masło do ciała Mythos z oliwką i miodem. Dostałam je na urodziny dobre kilka miesięcy temu i używałam głównie zimą. Masło bardzo dobrze nawilża skórę, ale pozostawia na niej delikatnie lepką powłoczkę, co może niektórym nie przypaść do gustu, ale mnie jakoś specjalnie to nie przeszkadzało, pewnie dlatego, że zimą lubię czuć dosłownie nawilżenie. Co do zapachu to zdania są podzielone. Trudno go sprecyzować. Moja mama mówi, że jest okropny i kojarzy jej się ze stęchlizną. Dla mnie głównie wyczuwalny jest miód, a zapach może nie jest piękny, ale zupełnie mi nie przeszkadzał mimo, że jest bardzo intensywny i bardzo długo się utrzymuje. Po wysmarowaniu się nim przed spaniem, rano w całym pokoju czuć zapach kosmetyku. Masło ma dobry skład, bo nie zawiera parabenów, silikonów, parafiny, sztucznych barwników, EDTA, BHT i GMO, ale nie jest znów takie w 100% świetne, bo na początku składu zauważyłam PEG. Obecna cena kosmetyku to 35 zł (link do sklepu), ale często można natrafić na promocję. Być może jeszcze kiedyś skuszę się na inny wariant zapachowy.


Kolejnym kosmetykiem jest mleczko Bath & Body Works o zapachu White Citrus. Zapach jest świeży, cytrusowy, ale bardzo intensywny i przez to chwilami ciężki do zniesienia. Z powodu małego opakowania, używałam go głównie do smarowania dłoni i stóp i muszę przyznać, że w tej roli spisał się świetnie, bo doskonale je nawilżał mimo, że skład nie jest rewelacyjny. Jak będę kiedyś w Warszawie i trafię na jakąś promocję to z chęcią zaopatrzę się w kolejną taką samą lub większą buteleczkę, tylko może już o innym zapachu.


Następny nawilżacz to serum do rąk Evree kupione w Rossmannie za około 7 zł. Skład jest zachęcający, dlatego też skusiłam się na niego, a nie na krem z tej samej firmy, który ma w sobie więcej świństewek. Serum bardzo dobrze nawilża i jest lekko tłustawe w konsystencji. Jedyne do czego można się przyczepić to zapach, który nie jest ładny, ale na szczęście nie jest też mocno wyczuwalny.


Czwarty z kolei jest krem karotenowy do twarzy Ava o delikatnym, przyjemnym zapachu i ładnym, żółtym kolorze. Ma lekką formułę, wydaje mi się, że dobrze nawilża, ale poprawy kolorytu brak. Producent mówi, że zawiera naturalny filtr przeciwsłoneczny, czego niestety nie mogę sprawdzić. Niestety nie zachowałam kartonika na którym jest wypisany skład, ale o ile pamiętam nie jest zły. Krem kupiłam na -40% promocji w Rossmannie za niecałe 10 zł, więc bez niej zapewne nie przekracza 15 zł.


Kolejnym na liście zużytych kosmetyków jest żel do powiek i pod oczy Floslek ze świetlikiem i rumiankiem. Jest delikatny i bezzapachowy. Fajnie sprawdza się rankiem wyciągnięty prosto z lodówki, daje ulgę i miłe orzeźwienie. Nie zauważyłam redukcji cieni, być może opuchlizna zmniejsza się trochę, ale to bardziej za sprawą zimna, chociaż nie zawszę trzymałam go w lodówce. Moim zdaniem jest odpowiedni dla młodej, jeszcze niewymagającej skóry, po 30stce może się już nie sprawdzić. Ceny nie pamiętam, ale zapewne waha się w granicach 7 zł.


I ostatnie dwa produkty, tym razem do pielęgnacji włosów. Wspominałam Wam już nie raz o odżywce i masce do włosów Alterra z grantem i aloesem. Oba kosmetyki oceniam bardzo dobrze, włosy po nich są gładkie, miękkie i rozczesują się bez żadnych problemów. Jedyna różnica jaką w nich dostrzegam, to nieco bardziej treściwsza formuła maski. Odżywkę nakładałam na włosy na około 5 minut, a maskę na godzinę do dwóch, chociaż ostatnio z powodu braku czasu i chęci traktowałam ją tak samo jak odżywkę. Ich koszt to około 6-7 zł.


Może znacie któreś z wymienionych przeze mnie kosmetyków? A może polecacie jakieś ich odpowiedniki?

sobota, 8 marca 2014

Moje cztery ściany

Hej dziewczyny! Kilka dni temu zrobiłam u siebie mały remont. To znaczy nie dokładnie ja, bo pomagały mi dwie osoby, ale w większości była to moja praca. Nie do końca też remont był mały, bo chociaż meble zostały te same, to nowy pokój już prawie nie przypomina starego :) Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię remonty, przeprowadzki i urządzanie nowych pomieszczeń. Wielką satysfakcje sprawia mi układanie, segregowanie i pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy. Także wszelkie remonty mimo, że po pewnym czasie stają się uciążliwe, są czymś co bardzo lubię. Zawsze uwielbiałam oglądać programy z metamorfozami domów, np. Extreme Makeover Home Edition, czyli Dom nie do poznania, na pewno wiecie o jakim programie mowa i zawsze czułam w sobie smykałkę do takich rzeczy. Jeśli macie ochotę zobaczyć kila drobiazgów znajdujących się w mojej odnowionej sypialni, które nie tak dawno kupiłam, to zapraszam do obejrzenia zdjęć :)


Pudełka. Nie wiem czy też tak macie, ale ja uwielbiam różnego rodzaju pudełka i kartoniki. Pakuje do nich niemalże wszystko. Moim zdaniem są bardzo praktyczne i ładne.
Te z pierwszego zdjęcia, które stoją wyżej, dostałam dawno temu na urodziny. Te niżej, w kwiatki, kupiłam dawno temu w Pepco, a przezroczyste, równie dawno, w Auchan.

Na drugim zdjęciu widzicie mój niedawny zakup z Pepco. Różowe, przezroczyste pudełko w urocze zwierzaczki kosztowało mnie 24,99 zł, a te mniejsze i drewniane, to także prezent urodzinowy.


Budzik z pingwinkiem to prezent z nieistniejącego już sklepu Flo.


Lusterko pochodzi z Rossmanna i kosztuje około 53 zł. Szukałam stabilnego lusterka na nóżce, ale tylko te przypadło mi do gustu. Cena nie jest niska, dlatego postanowiłam poczekać z jego zakupem. Nie czekałam jednak niedługo, bo kilka dni później dostałam je na Walentynki. Takie prezenty to ja lubię :) Obok lusterka stoi tekturowa szkatułka kupiona niedawno w Pepco za 19,99 zł, w której mieszczą się moje kosmetyki do makijażu (wepchnęłam w nie jeszcze swoje pierścionki). Pudełko nie jest duże, ale mi w zupełności wystarcza, bo nie mam dużo malowideł. Jakoś nie kręci mnie posiadanie trzech podkładów, czy dziesięciu szminek ;)


Na parapecie stoi kilka świeczników, świeczka w kształcie kwiatka oraz dwie doniczki (kupione rok temu w Auchan za około 5 zł) w tym jedna pusta, która czeka na hiacynta.


Lampkę po długich poszukiwaniach kupiłam w Pepco. Na początku mi się spodobała, potem szukałam czegoś innego, ale nic sensownego nie znalazłam, więc w końcu z braku laku zdecydowałam się na nią, kosztowała 49,99 zł.

 

Kubek kosztował 9,99 zł i chyba nikogo nie zdziwi fakt, że kupiłam go w Pepco. Swoją drogą chyba powinni mi dać jakąś kartę stałego klienta ;)


Nie byłoby prawdziwego pokoju bez zdjęć, przynajmniej u mnie. Uwielbiam ramki na zdjęcia i mam ich na prawdę sporo, to co widzicie to nie wszystko, reszta leżakuje w pudełku. Tą dużą w formacie 50x50 cm, kupiłam w Leroy Merlin za 17,99 zł, a mniejsze zbierałam przez lata i w większości pochodzą one z Auchan.


 

I na koniec jeszcze dwa małe drobiazgi. Miniwiaderko w którym był żonkil, razem z kwiatkiem kosztuje w Biedronce około 5 zł i gliniany dzbanuszek kupiony lata temu na jakiejś wycieczce, przyozdobiony kokardką i zawieszką od balsamu. Na oknie mam zawieszoną zasłonkę, a właściwie prześcieradło, które kupiłam w Biedronce za 11,99 zł, przecięłam na pół i obszyłam krawędzie na maszynie :)

Napiszcie co gości w waszych pokojach/sypialniach i na jakiego kolory stawiacie. Ja wcześniej miałam na ścianie pomarańcz, a teraz przerzuciłam się na kolor migdałowy, który według mnie wygląda raczej jak bananowy. Myślę, że mój niewielki pokój na tym zyskał, jest jaśniej i dzięki temu przestronniej. Oczywiście życzę Wam wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet i pamiętajcie, że Wasze piękno nie zależy od cyferek na wadze, ani od liczby zmarszczek, ale od tego co macie w serduchu :) Buziaki i do napisania!